Odżywkę kupiłam dawno temu, ale przyznam, że niechętnie ją stosowałam. Właściwie do niedawna sama nie wiedziałam dlaczego – powód był bliżej nieokreślony, bo jako takich niepożądanych skutków jej działania nie zarejestrowałam (intuicja?). Zanim jednak zorientowałam się, co stanowi jej główny składnik, opakowanie było już puste. Widząc dość wyraźny napis Pferdemark po obu stronach butelki, bywały sytuacje, w których przez głowę niczym strzała przelatywała mi myśl, że kosmetyk może mieć coś wspólnego z końmi. Założenie to zdawało mi się jednak na tyle nieprawdopodobne i absurdalne, że z jeszcze większą prędkością ulatniało się z mojego umysłu. Ostatnio jednak kluczowe słowo na opakowaniu odzywki od SWISS O·PAR zainteresowało mnie na tyle, żeby dłużej nie zwlekać i sprawdzić tajemniczy Pferdemark (Pferd = koń, Mark = marka/szpik). Informacja wprowadziła mnie w chwilowe osłupienie i zmroziła krew w żyłach. Okazało się, że faktycznie, nie chodzi tu o nic innego, jak o koński szpik kostny, na bazie którego jest owa odżywka. Nie sądziłam, że pochodne kośćca są wykorzystywane w kosmetologii – jak widać mało jeszcze wiem i dlatego odrobinę mną to wstrząsnęło. Niby nie powinnam być zaskoczona, bo informacja na opakowaniu „stoi jak wół”, ale byłam bliższa założenia, że jest to jakaś marketingowa gra słów, aniżeli końska tkanka. Pomijając tę kwestię i pozostawiając zagadnienia etyczno-moralne Waszej indywidualnej ocenie, przejdę do meritum, czyli właściwej charakterystyki produktu.
Przy wyborze odżywki sugerowałam się przeznaczeniem i właściwościami, a wiec intensywną pielęgnacją włosów suchych o uszkodzonej strukturze. Nie zraziło mnie tanie, nieco tandetne opakowanie. Założyłam, że najczęściej mało atrakcyjny wygląd zewnętrzny kryje w sobie niepowtarzalną moc. W butelce zamknięto 250 ml odżywki o średnio gęstej konsystencji, w żółtym odcieniu. Trudno zinterpretować mi zapach kosmetyku - dość charakterystyczny, trochę kojarzy mi się z produktami do pielęgnacji dla niemowląt - ale moim zdaniem jest przyjemny dla nozdrzy. Bezpośrednio po zastosowaniu włosy są delikatne, wygładzone i puszyste. Nie elektryzują się i bez trudu można je rozczesać. Kosmetyk nie obciążał moich cienkich, delikatnych kosmyków i nie przyczyniał się do szybszego przetłuszczania skóry głowy, mimo że do jego produkcji zastosowano parafinę. Nie zauważyłam jednak jakichś spektakularnych efektów w dziedzinie regeneracji, nawilżania czy tez odżywiania.
Z mojej perspektywy, odżywka jakich na drogeryjnych półkach od zatrzęsienia, z jednym wyjątkiem: bezsprzecznie szokującym i kontrowersyjnym składem! Obietnice producenta spełnione w 60% - nietłusta konsystencja, łatwe rozczesywanie, wygładzenie. Nie wywiązała się z fundamentalnej obietnicy, czyli silnej odbudowy struktury i jedwabistego połysku włosów. Na szczęście, w trakcie i po jej stosowaniu nie nabyłam żadnych końskich cech - suchar ;)
A jak Wy się ustosunkowujecie do informacji dot. kosmetyku powstałego na bazie szpiku kostnego? Czy końska odżywka stanowi dla Was podmiot kontrowersji i jest w waszym odczuciu czymś nieetycznym? Czy może jej zawartość nie ma dla Was znaczenia a jedyne co się liczy, to efektywne działanie preparatu?